Skocz do spisu treści

Promyczek - miesięcznik dla dzieci młodszych

Promyczek, nr 11, listopad 2013

Redakcja:
Ewa Fraszka-Groszkowska (red. naczelna)
Marta Michnowska
Barbara Zarzecka

Kolegium redakcyjne:
Wanda Chotomska
Hanna Karwowska-Żurek
Anna Nowakowska
Małgorzata Pacholec
Magdalena Sikorska

Adres redakcji:
ul. Konwiktorska 9,
00-216 Warszawa
tel.:(22) 831-22-71 wewn. 253 lub (22) 635 19 10
e-mail: promyczek@pzn.org.pl
strona WWW: http://promyczek.pzn.org.pl

Czasopismo współfinansowane ze środków PFRON i MEN
Numer ISSN: 1427-9312

Uwaga! Jeśli chcesz zamknąć okno a później móc wrócić do ostatnio czytanego artykułu, cofnij się do najbliższego linku "zaznacz" i otwórz go.


Spis treści

KALENDARIUM
Smuteczek - RAFAŁ WITEK
Psie smutki - JAN BRZECHWA
Chcę wiedzieć więcej o… smutku - KATARZYNA SOWULA
Smutny Figiel - WOJCIECH WIDŁAK
Smutek - MAŁGORZATA TUORA
Chłopcy o lwich sercach
Bracia Lwie Serce - ASTRID LINDGREN
Zagadkowa kometa - ANNA PASZKIEWICZ
Dla każdego coś ciekawego
Kto lubi zimę? - PRZEMYSŁAW BARSZCZ
Ty też potrafisz! Pierścień do serwetek - EWA KOWALSKA
Małe co nieco: Deser rozweselający
Ćwicz razem z nami: Skaczcie do góry jak kangury - BEATA ORLIŃSKA
Święto Niepodległości - HALINA SZAL
Listopad - ANNA PASZKIEWICZ
Na opak - ANNA PASZKIEWICZ
Zagadki
Uśmiechnij się!
Rozwiązania zagadek z nr. 10:



KALENDARIUM

najważniejsze wydarzenia listopadowe

1 XI Święto Wszystkich Świętych
2 XI zaduszki
11 XI Narodowe Święto Niepodległości
25 XI Światowy Dzień Pluszowego Misia
30 XI andrzejki

zaznacz i zamknij wróć do góry



Smuteczek - RAFAŁ WITEK

Jest niebo - fioletowe
i w dali czarne wzgórza.
I ja - zupełnie mała –
choć wczoraj byłam duża.

Są chmury - wielkie kleksy,
co płyną po mym niebie.
I księżyc jest, i sowa –
i tylko nie ma Ciebie.

„Świerszczyk”

zaznacz i zamknij wróć do góry



Psie smutki - JAN BRZECHWA

Na brzegu błękitnej rzeczki
mieszkają małe smuteczki.
Ten pierwszy jest z tego powodu,
że nie można wchodzić do ogrodu,
drugi - że woda nie chce być sucha,
trzeci - że mucha wleciała do ucha,
a jeszcze, że kot musi drapać,
że kura nie daje się złapać,
że nie można gryźć w nogę sąsiada
i że z nieba kiełbasa nie spada,
a ostatni smuteczek jest o to,
że człowiek jedzie, a piesek musi biec piechotą.
Lecz wystarczy pieskowi dać mleczko
i już nie ma smuteczków nad rzeczką.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Chcę wiedzieć więcej o… smutku - KATARZYNA SOWULA

Choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo lubili śmiać się i żartować, to czasami jest nam smutno. Chce nam się płakać, nie mamy ochoty na zabawę, nie cieszy nas nawet wycieczka do wesołego miasteczka i lizak z gwizdkiem. Co wtedy robić?

Smutek jest w porządku!
Czasem wystarczy śmieszna mina albo wesoła historyjka i przestajemy się smucić. Zdarzają się jednak poważne problemy i sytuacje, na które nic nie można poradzić. Na przykład Alicja nie ma ochoty na zabawę z dziećmi - kilka dni temu umarła jej kochana babcia. Innej dziewczynce jest smutno, bo jej mama wyjeżdża na kilka dni za granicę, a pewien chłopiec musi zostać w szpitalu na badaniach i też go to bardzo zasmuca. Przygnębienie w końcu minie, ale na razie żadne z nich nie ma ochoty na śmiech. Trzeba to zrozumieć i uszanować. Pamiętajmy - każdy ma prawo być smutny! Nie ma sensu udawać, że nic się nie dzieje albo że nic nas to nie obchodzi.

Rozmawiajmy
Najlepiej opowiedzieć o przyczynie smutku komuś bliskiemu - mamie, dziadkowi, pani w szkole. Na pewno przytulą nas, pocieszą i od razu poczujemy się choć trochę lepiej. Możemy też zwierzyć się przyjacielowi, a nawet pluszowemu misiowi. Czasem dobrze jest się wypłakać - płacz też jest w porządku! I przynosi ulgę.

Cudze smutki
Kiedy widzimy, że ktoś jest smutny, nie starajmy się rozbawić go na siłę. Lepiej zapytajmy, czy ma ochotę porozmawiać. Jeśli tak, spokojnie go wysłuchajmy, przytulmy albo po prostu podarujmy uśmiech. Może ten ktoś jest smutny, bo czuje się samotny i potrzebuje przyjaciela...

„Świerszczyk”

zaznacz i zamknij wróć do góry



Smutny Figiel - WOJCIECH WIDŁAK

Chochlik Figiel otworzył jedno oko i zaraz je zamknął. O dach jego chatki ukrytej wśród korzeni starego dębu stukały krople wiadomo czego. Zza okiennej szyby ledwo było widać nieodległą łąkę. Wszystkie kolory musiały się chyba rozpuścić w niekończących się strugach wody. Świat stał się szary.
Figiel z najwyższym wysiłkiem otworzył drugie oko. Potem je zamknął, a potem znów otworzył. Potem to samo zrobił z pierwszym. Ta mała gimnastyka trochę pomogła. Oboje oczu pozostało otwarte. Figiel powoli spuścił z łóżka nogi i wsunął je w kapcie uplecione z leśnej paproci. Nic mu się nie chciało. Był smutny.
Figiel zdawał sobie sprawę, że smutny chochlik to zjawisko równie rzadkie, jak różowy słoń albo metalowa tęcza. Nie powinien być smutny, tylko wesoły. W końcu takie są chochliki. Ale co zrobić - od kilku dni gnębił go smutek.
- Gdyby był tu Psikus... - westchnął.
Nie musiał kończyć. Wiadomo, że wtedy wszystko byłoby inaczej.
Psikus z Figlem zawsze rozweselali siebie i innych mieszkańców lasu, a nawet okolicznej wioski. Ale Psikusa nie było. Zniknął kilka dni temu. Nie zostawił kartki, nie napisał listu, nic... Figiel westchnął.
Niechętnie umył zęby i co tam jeszcze należało z rana. Ubrał się w swój chochlikowy strój i pomylił przy zapinaniu guzików, ale nie poprawił, bo po co. Zaparzył kawę w ulubionym dzbanku w kształcie kaczki i zapatrzył się w siną dal za oknem, która dziś była wyjątkowo sina. Po chwili widok jeszcze bardziej się zaciemnił, a w powietrzu rozszedł się nagle zapach spalenizny. Figiel rzucił się w stronę kuchenki i wśród kłębów dymu zrzucił patelnię, na której skwierczało coś czarnego.
- Jajecznica! - przypomniał sobie nieco za późno.
Otworzył okno. Deszcz tylko na to czekał. Natychmiast zalał cały parapet, pół podłogi i Figla, który szarpał się z powiewającą na wietrze firanką.
Zwykle Figiel uśmiałby się serdecznie z tej sytuacji, a potem poszedł do Psikusa, żeby opowiedzieć o wszystkim i pośmiać się razem. Teraz tylko podniósł patelnię z podłogi i spróbował zeskrobać choć fragment czegoś, co powinno być jajecznicą. Nie udało się. Wypił resztkę kawy i zasiadł w bujanym fotelu. Wydało mu się, że fotel ugiął się bardziej niż zwykle. Tak jakby też poczuł gniotący Figla ciężar smutku.
Nagle drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że podmuch przewrócił Figi razem z fotelem. Chochlik uniósł wzrok i zobaczył nad sobą roześmianą twarz. Psikus!
- Witaj, przyjacielu! - zawołał dobrze znany głos. - Niespodzianka, co? Wyprawiłem się do miasta! I zobacz, co ci przywiozłem! „Wielka Księga Psikusów i Figli"! W sam raz, co? Sto lat! Bo przecież dzisiaj twoje urodziny, prawda?!
Świat nagle znów nabrał barw, a smutek... Jaki tam smutek?! Psikus wrócił!

„Świerszczyk”

zaznacz i zamknij wróć do góry



Smutek - MAŁGORZATA TUORA

Nadeszła jesień w zabłoconych kaloszach,
nie ma na to rady – po prostu – listopad…
Siedzę przy oknie – myśli mgłami zasnute.
a tu w szybę puka nieznajomy smutek.
Na parapet siadła wrona nieproszona,
stroszy pióra, ostrzy dziób naburmuszona…
Niechby zamiast wrony – przysiadł tu kogutek.
Chętnie bym słuchała piania jego nutek.
Zamiast śpiewu ptaków – puka w szybę smutek.
Rzucę jej okruszki, bo czeka z wyrzutem,
zaprzyjaźniam się z nią – no tak – pomalutku.
Żal mój stał się mały przy wronim smutku.
Patrzę jak zajada… Myślę, że nie jest jej lekko,
chociaż może frunąć na najbliższe drzewko,
to na jej przylot tak rzadko ktoś czeka,
więc zwyczajna wrona smutno się uśmiecha.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Chłopcy o lwich sercach

`Są takie chwile w życiu, kiedy jest nam bardzo smutno. Bo na przykład ktoś, kogo kochamy jest ciężko chory. Albo to z naszym zdrowiem jest niewesoło i nie mamy pojęcia, co z nami będzie. Niełatwo wtedy poradzić sobie z łzami cisnącymi się do oczu, z tysiącem złych myśli, które przychodzą nam do głowy. Zrozumieć, dlaczego choroba wybrała właśnie nas. Niełatwo być dzielnym.
Bardzo dobrze wie to Karol Lew, zwany Sucharkiem, jeden z głównych bohaterów książki Astrid Lindgren „Bracia Lwie Serce”. Chłopak ma 9 lat i jest bardzo chory. Pewnego dnia podsłuchuje rozmowę mamy z sąsiadką i dowiaduje się, że wkrótce umrze. Oczywiście jest przerażony, a najtrudniej mu pogodzić się z tym, że będzie musiał rozstać się ze swym starszym bratem, Jonatanem, który jest dla Karola jednocześnie troskliwym opiekunem i jego najlepszym przyjacielem.
To właśnie ukochany brat tłumaczy Sucharkowi, jak to jest z tą śmiercią. Opowiada mu, że tak naprawdę to tylko jego skorupa będzie leżała pod ziemią, a on odfrunie całkiem gdzie indziej - do Nangijali.
Okazuje się, że miejsce, o którym opowiada Jonatan, naprawdę istnieje. Nie trafiają tam razem i Karol bardzo tęskni za bratem. Ale w końcu nadchodzi taki dzień, że spotykają się w Nangijali. Zamieszkują w Dolinie Wiśni i są szczęśliwi, bo wreszcie są razem. Jednak ich spokój nie trwa długo. Jonatan musi na jakiś czas zostawić swego młodszego brata. Karol boi się o niego i nie chce być znowu sam. Jonatan tłumaczy mu: „Są rzeczy, które trzeba zrobić, nawet jeżeli są niebezpieczne, bo inaczej nie jest się człowiekiem, tylko śmieciem”. I wyrusza do sąsiedniej krainy, Doliny Dzikich Róż, w której panuje okrutny Tangil, by uwolnić ją spod władzy tyrana. Młodszy brat wkrótce do niego dołącza i razem stawiają czoło niebezpieczeństwu, wykazując się lwią odwagą i gołębim sercem.
Czy im się uda? Jakie przygody spotkają ich w Dolinie Dzikich Róż? Dowiesz się, gdy sięgniesz po tę piękną i tak naprawdę wcale nie taką smutną opowieść. Bo przecież dzięki temu, że życie braci Lwie Serce się kończy, mogą przeżyć mnóstwo fantastycznych przygód. Poza tym jest to historia o wspaniałych chłopakach, z którymi warto się zaprzyjaźnić, bo wiedzą, co znaczy „przyjaźń”.

Książka jest dostępna we wszystkich możliwych wersjach w Bibliotece przy ul. Konwiktorskiej. W innych bibliotekach lub w księgarniach możesz znaleźć nowy audiobook, który czyta Edyta Jungowska.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Bracia Lwie Serce - ASTRID LINDGREN


Chciałbym opowiedzieć wam o moim bracie. Nazywa się Jonatan Lwie Serce i o nim właśnie będzie ta historia. Mnie się ona wydaje prawie baśnią i nawet trochę, troszeczkę, opowieścią o duchach, a przecież wszystko w niej jest prawdą. Tyle tylko, że nikt o tym nie wie poza mną i Jonatanem.
Jonatan nie nazywał się Lwie Serce od początku. Miał na nazwisko Lew, tak samo jak mama i ja. Nazywał się Jonatan Lew. Ja nazywam się Karol Lew, a mama Sigfrida Lew. Tatuś nazywał się Axel Lew, ale zostawił nas, jak ja miałem zaledwie dwa lata, poszedł pływać po morzach i potem nie słyszeliśmy,o nim już więcej.
Ale teraz chcę opowiedzieć, jak do tego doszło, że mój brat Jonatan stał się Jonatanem Lwie Serce. No i o tych wszystkich dziwnych rzeczach, które się potem zdarzyły.
Jonatan wiedział, że ja niedługo umrę. Chyba wszyscy to wiedzieli prócz mnie. Wiedzieli nawet w szkole, bo przeważnie leżałem w łóżku i kaszlałem, i ciągle byłem chory, a przez ostatnie półrocze w ogóle nie mogłem chodzić do szkoły. Wszystkie ciocie , którym mama szyje suknie, też wiedziały. Jedna z nich rozmawiała o tym z mamą i ja słyszałem, co mówiły, chociaż wcale tak nie miało być, bo one myślały, że śpię. A ja tylko leżałem z zamkniętymi oczami. I dalej tak leżałem, żeby nie zobaczyły, że usłyszałem to coś, co było okropne: że niedługo mam umrzeć. Zmartwiłem się oczywiście i strasznie się przeraziłem, ale nie chciałem, żeby mama coś zauważyła. Potem rozmawiałem o tym z Jonatanem, jak wrócił do domu.
- Wiesz, że mam umrzeć? - spytałem i rozpłakałem się.
Jonatan zastanawiał się przez chwilę. Może wolał nie odpowiadać mi, ale w końcu powiedział:
- Tak, wiem.
Wtedy zacząłem jeszcze bardziej płakać.
- Przecież to okropne. Jak tak może być - pytałem - żeby niektórzy ludzie musieli umierać nie mając nawet dziesięciu lat?
- Wiesz co, Sucharku, nie wydaje mi się, żeby to było takie okropne. Myślę, że będzie ci wspaniale.
- Wspaniale? - zdziwiłem się. - Czy to wspaniale leżeć w ziemi i nie żyć?
- E, tam. To jest tak, jakby tylko twoja skorupa leżała. A ty odfruniesz całkiem gdzie indziej.
- Dokąd? - spytałem, bo zupełnie nie mogłem mu uwierzyć.
- Do Nangijali - powiedział Jonatan.
Do Nangijali. Rzucił to słowo tak, jak gdyby każdy człowiek je znał. Ale ja nigdy jeszcze go nie słyszałem.
- Nangijala? - zapytałem. - Gdzie to jest?
Wtedy Jonatan powiedział, że nie wie dokładnie, że gdzieś po drugiej stronie gwiazd. I zaczął opowiadać o Nangijali w taki sposób, że miało się prawie ochotę natychmiast tam pofrunąć.
- Tam są jeszcze czasy ognisk i bajek - dodał. – To ci się spodoba.
Mówił, że z Nangijali pochodzą wszystkie bajki, bo właśnie tam takie rzeczy się dzieją i ten, kto się tam znajdzie, ma przygody od rana do wieczora, a nawet w nocy.
- Wiesz, Sucharku - mówił - to będzie co innego niż leżeć tu i kaszleć, i chorować, i nigdy nie móc się bawić.
Jonatan nazywał mnie Sucharkiem. Nazwał mnie tak, kiedy jeszcze byłem całkiem mały, a jak któregoś razu spytałem dlaczego, powiedział, że dlatego, że bardzo lubi sucharki, zwłaszcza takie jak ja. Jonatan naprawdę mnie lubił i to było dziwne. Bo ja nigdy niczym innym nie byłem, jak tylko dosyć brzydkim i dosyć głupim, zastrachanym chłopcem na krzywych nogach, i w ogóle. Spytałem go, jak może lubić takiego brzydkiego i głupiego chłopca z krzywymi nogami, i w ogóle, a on wtedy powiedział:
- Gdybyś nie był takim miłym, małym wymoczkiem na krzywych nogach, to nie byłbyś moim Sucharkiem, którego lubię.
Tego jednak wieczoru, kiedy tak bardzo bałem się umrzeć, powiedział, że jak tylko znajdę się w Nangijali, od razu będę zdrowy i silny, a nawet piękny.
- Taki piękny jak ty? - spytałem.
- Piękniejszy - odpowiedział Jonatan.
Kiedyś jedna z tych ciotek, którym mama szyje, powiedziała:
- Droga pani Lew, ma pani syna, który wygląda jak królewicz z bajki.
Możecie mi wierzyć, że nie mnie miała na myśli! Jonatan rzeczywiście wyglądał jak królewicz z bajki. Jego włosy błyszczały zupełnie jak złoto, miał ciemnoniebieskie, cudne oczy, bardzo świecące, śliczne, białe zęby i całkiem proste nogi.
I nie tylko to. Był też miły i silny, wszystko potrafił, wszystko rozumiał, był najlepszy w klasie i wszystkie dzieci z podwórza biegały za nim wszędzie, gdzie szedł, i chciały być z nim, a on obmyślał im różne zabawy i chodził z nimi na różne wyprawy pełne przygód, a ja nigdy nie mogłem brać w tym udziału, bo leżałem całymi dniami na kanapiew kuchni. Ale Jonatan o wszystkim mi opowiadał po powrocie do domu, o wszystkim, co robił, co widział, słyszał czy przeczytał. Mógł bez końca siedzieć przy mnie na brzegu kanapy i opowiadać. Jonatan też spał w kuchni, na łóżku, które przynosił wieczorem ze składziku. A jak już leżał, dalej opowiadał mi bajki i różne historie, aż wreszcie mama wołała z pokoju:
- Cicho już! Karolek musi spać!
Ale trudno spać, jak się wciąż kaszle. Czasem Jonatan wstawał w środku nocy i robił mi wodę z miodem na złagodzenie kaszlu. Taki był kochany.
Tego wieczoru, kiedy bardzo bałem się umrzeć, siedział przy mnie kilka godzin i rozmawialiśmy o Nangijali, dość cicho, żeby mama nie słyszała. Jak zwykle, zajęta była szyciem - trzymała maszynę do szycia w pokoju, tam gdzie spała - bo trzeba wam wiedzieć, że my mieliśmy tylko pokój z kuchnią. Drzwi do pokoju były otwarte i słyszeliśmy, jak mama śpiewa tę co zawsze piosenkę o marynarzu daleko na morzu. Chyba myślała wtedy o tatusiu, tak mi się zdaje. Nie pamiętam dobrze tej piosenki, przypominam sobie tylko kilka wierszy:
Jeśli umrę na morzu, moja miła,
może któregoś wieczoru
przyleci do twojej chatki
śnieżnobiała gołębica.
Wtedy pośpiesz do okna,
bo to moja dusza
chce chwilę odpocząć
w drogich objęciach.
Myślę, że to ładna, smutna piosenka, ale Jonatan roześmiał się i powiedział:
- Wiesz, Sucharku, ty może też przyfruniesz do mnie któregoś wieczoru. Z Nangijali. I usiądziesz na oknie jak śnieżnobiała gołębica. Zrób tak, proszę cię!
Właśnie zacząłem kaszleć, więc posadził mnie i objął, jak zwykle, kiedy było bardzo źle. I zaśpiewał:
Wtenczas, Sucharku, będę wiedział,
że to twoja dusza
chce chwilę odpocząć
w drogich objęciach...
Dopiero wtedy przyszło mi na myśl, jak by to było smutno znaleźć się w Nangijali bez Jonatana. Jaki byłbym samotny bez niego. Co z tego, że słyszałbym mnóstwo bajek i miałbym mnóstwo przygód, gdyby Jonatana nie było. Bałbym się tylko i nie wiedziałbym, co robić.
- Nie chcę tam iść - powiedziałem i rozpłakałem się. - Chcę być tam, gdzie ty, Jonatanie!
- Dobra, ale ja się też kiedyś znajdę w Nangijali, rozumiesz?
- Tak, kiedyś - obruszyłem się. - Może będziesz żyć dziewięćdziesiąt lat, a ja przez ten czas będę tam sam!
Wtedy Jonatan powiedział, że w Nangijali nie ma czasu w takim sensie, jak tu na ziemi. Gdyby nawet żył dziewięćdziesiąt lat, to mnie by się wydawało, że minęły najwyżej dwa dni. Bo tak jest, jak nie ma prawdziwego czasu.
- Przecież dwa dni wytrzymasz sam - mówił. - Możesz włazić na drzewa i rozpalać ognisko w lesie, i siedzieć z wędką nad jakąś małą rzeczką, i robić wszystko to, za czym tak bardzo tęsknisz. I właśnie jak będziesz wyciągał okonia, ja przyfrunę, a ty powiesz: „Nie może być! Już tu jesteś, Jonatanie?"
Spróbowałem przestać płakać, bo pomyślałem, że przez dwa dni będę mógł wytrzymać.
- Ale wyobraź sobie, jak by to było dobrze, gdybyś ty się tam znalazł pierwszy i ty byś tam siedział z wędką - powiedziałem.
Jonatan był tego samego zdania. Długo na mnie patrzył, bardzo miło, jak zawsze. Widziałem, że jest smutny, bo powiedział bardzo cicho, jakby z bólem:
- A ja tymczasem będę musiał żyć na świecie bez mojego Sucharka. Może nawet dziewięćdziesiąt lat!
Tak się nam wtedy wydawało!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Zagadkowa kometa - ANNA PASZKIEWICZ

Gdzieś na pasie Drogi Mlecznej wielka, szybka jak rakieta,
w długi warkocz uczesana, lodowata mknie kometa.
Czego szuka tam w przestrzeni, gdzie nie dotarł żaden człowiek?
Gdzie tak śpieszy się i pędzi? Może któreś z Was mi powie.

Czy przepięknej Kasjopei pragnie wnet wizytę złożyć?
Czy z Saturna skraść pierścienie i na palce Panny włożyć?
Może zbiera gwiazd tysiące, by je nosić jak klejnoty
lub ozdobić nimi pięknie Pas Oriona szczerozłoty.

Może prędko mknie przez kosmos, gdyż spragniona jest podróży,
bo krążenie po orbicie bardzo męczy ją i nuży?
Może dosyć ma warkoczy, chce mieć modną koafiurę*,
więc pomknęła Drogą Mleczną, by gdzieś zmienić swą fryzurę?...

*Koafiura – dawniej: uczesanie, skomplikowana fryzura.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Dla każdego coś ciekawego

Kometa to małe ciało niebieskie poruszające się w układzie planetarnym i na krótko pojawiające się w pobliżu gwiazdy centralnej, czyli Słońca. Gdy kometa przebywa w pobliżu gwiazdy centralnej, zawsze wykazuje aktywność. Potem, kiedy znika w odległych rejonach Układu Słonecznego, przyjmuje postać zamarzniętej kuli skalno-lodowej.

Xxx
Ciepło Słońca sprawia, że wokół komety powstaje gazowa otoczka. Jądro komety wyrzuca wtedy w przestrzeń kosmiczną materię, która tworzy 2 warkocze – warkocz gazowy i pyłowy. Poruszają się one w 2 różnych kierunkach. Warkocz gazowy jest zawsze zwrócony w kierunku przeciwnym do Słońca. Jest to skutek działania wiatru słonecznego, który „wieje” zawsze od gwiazdy. Warkocz pyłowy zaś składa się ze zbyt masywnych drobin, aby wiatr słoneczny mógł znacząco zmienić kierunek jego ruchu.

Xxx
Jeśli kometa za bardzo zbliży się do gwiazdy lub planety gazowej, może być rozerwana na mnóstwo małych obiektów, mknących z olbrzymią szybkością. Przejście jakiejś planety przez ten rejon powoduje deszcz meteorytów. Astronomowie zaobserwowali około 700 komet na niebie nad Ziemią. Około 200 z nich to komety krótkookresowe. Widoczne są one na niebie nad Ziemią w odstępach mniejszych niż 200 lat.

Xxx
Najbardziej znaną kometą krótkookresową jest kometa Halleya. Dużo danych o jej budowie dostarczyła w 1986 roku sonda Giotto. Zbliżyła się ona wtedy do niej na odległość kilkuset kilometrów, dostarczając licznych fotografii. Jądro tej komety zbudowane jest ze skał, lodu oraz nieznanego materiału organicznego, odpornego na wysokie temperatury. Na powierzchni zaś znajduje się gruba, ciemna skorupa o nieznanym składzie chemicznym. Powierzchnia komety jest pofałdowana we wzgórza, doliny i kratery.

Xxx
Kometa Halleya krąży wokół Słońca po wydłużonej eliptycznej orbicie. Okres jej obiegu wynosi średnio 76 lat. Czasem trochę dłużej, czasem krócej, bo jej ruch podlega wahaniom pod wpływem działania planet Układu Słonecznego, a głównie Jowisza i Saturna. Gdy kometa zbliża się do planety, siła grawitacyjna nadaje jej przyspieszenie, gdy się oddala jej ruch ulega spowolnieniu.

Xxx
Najstarsze zapisy o pojawieniu się komety Halleya pochodzą z 613 roku przed naszą erą z Chin. Od starożytności do całkiem niedawna wierzono, że pojawienie się tej komety zapowiada nieszczęście. Ostatnie zbliżenie do Ziemi nastąpiło w 1986 roku. Wtedy zbliżyła się ona do naszej planety na odległość 150 milionów kilometrów. Podczas każdego przelotu w pobliżu Słońca kometa ta traci około 250 milionów ton swej materii. Na tej podstawie obliczono, że będzie ona istnieć przez kolejne 170 tysięcy lat.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Kto lubi zimę? - PRZEMYSŁAW BARSZCZ

Amatorów śniegu, lodu i chłodu nie brakuje w żadnej części świata. Warto popatrzeć na zimnolubne zwierzęta, dzieląc je na mieszkańców północnej oraz południowej półkuli Ziemi.
Na obu półkulach znajdują się szczególnie mroźne okolice biegunów ziemskich. Biegun północny położony jest w Arktyce, a południowy na Antarktydzie.
Arktyka zamieszkiwana jest na przykład przez olbrzymie, gruboskórne morsy o wielkich kłach, których używają do rycia w dnie morza w poszukiwaniu mięczaków. Sąsiadami morsów są niedźwiedzie polarne, znane z tego, że doskonale pływają i w przeciwieństwie do naszych misiów brunatnych nie zasypiają na zimę. Niedźwiedzie polarne są niezwykle drapieżne, a ich ulubionym pokarmem są foki.
Symbolem dalekiej północy jest również sowa śnieżna. Śnieżnobiałe pióra samca różnią się nieco od lekko nakrapianej szaty samicy. Urody sowom dodają jasne, żółte oczy. Charakterystyczną cechą sów, typową również dla sów śnieżnych, jest zdolność do odwracania głowy niemalże dookoła szyi.
Żadnego z tych gatunków nie znajdziemy na półkuli południowej.
Najbardziej znanymi reprezentantami zimnolubów z południa są pingwiny. Chociaż wiele gatunków tych ptaków zamieszkuje Antarktydę, tak naprawdę potrzebują nie tyle śniegu i lodu lecz sąsiedztwa zimnych prądów morskich, zasobnych w ryby. Pingwiny występują wyłącznie na półkuli południowej, w związku z czym nie spotkamy ich na mroźnej Grenlandii, ale na omywanych zimnymi falami wybrzeżach południowej Afryki - już tak. Odpowiadając na najbardziej palące pytanie – na Madagaskarze pingwiny pojawiają się tylko sporadycznie.
Innym środowiskiem życia zwierząt, znoszących skrajnie niskie temperatury, są wysokie łańcuchy górskie. Jednym z najpiękniejszych gatunków wysokich gór jest rzadka i tajemnicza himalajska pantera śnieżna, zwana też irbisem. Zamieszkuje skaliste tereny, tam gdzie nie sięga już las. Jej gęste, srebrzyste futro ozdobione jest czarnymi cętkami w kształcie rozet.
Wszystkie te zwierzęta nie tylko lubią niskie temperatury, ale także nauczyły się, jak żyć w skrajnie trudnych warunkach, korzystając z braku konkurencji. Umożliwia im to doskonałe przystosowanie budowy ciała: gęste futro, gruba warstwa tłuszczu, białe ubarwienie itp.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Ty też potrafisz! Pierścień do serwetek - EWA KOWALSKA

Witajcie, Czytelnicy!
Za pomocą wstążek i rulonika z papieru toaletowego, możecie stworzyć przepiękne pierścienie do serwetek, które ozdobią Wasz stół przy szczególnych okazjach.

Materiały potrzebne do wykonania pracy: rolka po papierze toaletowym, wstążka (szeroka lub jaką mamy), klej wikol lub termotopliwy klej, ozdoby (kwiatki, koraliki, kolorowe szkiełka), nożyczki.

Sposób wykonania
1. Rolkę po papierze tniemy na trzy części.
2. Jedną część pierścienia owijamy ściśle szeroką wstążką, przyklejając jej końce do wnętrza obręczy.
3. Przygotowane ozdoby (kwiatki, koraliki, kolorowe szkiełka) mocujemy przy pomocy kleju na zewnątrz pierścienia.
Tak przygotowana obręcz na serwetki posłuży Wam długo i będzie ładną ozdobą naszego stołu!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Małe co nieco: Deser rozweselający

Czasami coś pójdzie nie tak, a to kolega dokuczy, a to kiepska ocena wpadnie do dziennika i zły humor murowany. Siedzisz wtedy w pokoju i buczysz, myśląc, że to koniec świata. A wcale nie! Ziemia dalej kręci się wokół Słońca…
A ten Twój smutek przecież kiedyś minie. I czasem niewiele do tego trzeba - wystarczy, że wychylisz nos z pokoju i się czymś zajmiesz. Włącz wesołą muzyczkę i na przykład zrób gofry dla Całej rodzinki, które nie tylko Tobie, ale i wszystkim innym poprawią humor.

Rozweselające gofry
Składniki:
2 szkl. mleka;
2 jajka;
szczypta soli;
1/3 szkl. oleju;
2 szkl. mąki;
1 łyżeczka proszku do pieczeni;
śmietanka 30%;
cukier puder;
gotowy sos czekoladowy lub owoce (np. winogrona, banany, brzoskwinki z puszki).

Przygotowanie:
Poproś kogoś starszego, by pomógł Ci oddzielić żółtka od białek. Białka wylej do wysokiej miski i wsyp do nich szczyptę soli. Ubij je na sztywną pianę (taką, która nie wyleje się z miski).
Mleko zmiksuj z żółtkami i olejem, na końcu wsyp mąkę i proszek. Do masy ostrożnie dodaj pianę, delikatnie wymieszaj. Rozgrzej gofrownicę (lepiej, by był przy tym ktoś dorosły – elektryczne sprzęty potrafią kopać i parzyć). Nabieraj ciasto chochelką i wylewaj na kratkę. Każdy gofr piecz ok. 5 minut.
Śmietankę ubij na sztywno, pod koniec dodaj łyżkę pudru.
Każdy gofr posmaruj bitą śmietaną i za pomocą dowolnych owoców lub gotowego sosu namaluj na nim uśmiech (możesz go także narysować na pustym gofrze za pomocą cukru pudru).
Życzymy słodkiego i chrupiącego rozweselenia!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Ćwicz razem z nami: Skaczcie do góry jak kangury - BEATA ORLIŃSKA

zień coraz krótszy, na dworze zimno, wietrznie i nieprzyjemnie… To wcale nie znaczy, że popołudnia trzeba spędzać przed telewizorem czy komputerem. Pamiętajcie, że przed monitorem można siedzieć bez przerwy nie dłużej niż 30 min, a potem powinniście zmienić zajęcie. Najlepiej dla odmiany zażyć trochę ruchu. Tylko gdzie, skoro za oknem brzydko i nieprzyjemnie?
A co powiecie na świetną zabawę, którą można zorganizować zarówno na podwórku jak i w domu? Pora na grę w gumę!
Poproście mamę, aby kupiła Wam kilka metrów (około 4-5 m) grubej, płaskiej gumy. Wystarczy związać ją na końcach i „przyrząd” do skakania gotowy. Piękną i kolorową gumę można kupić również w sklepie z zabawkami. W grze bierze udział trzech lub więcej graczy. Dwoje trzyma gumę, a jeden skacze. Jeśli nie uda się znaleźć zawodników do gry, to gumę można zaczepić o nogi ciężkiego krzesła czy stołu. Jednak lepiej, gdy będzie Was chociaż dwoje, wówczas możecie ze sobą rywalizować.
Gra polega na przeskakiwaniu w różny sposób przez gumę, aż do „skuchy”, wtedy następuje zmiana graczy. Gumę zaczepiamy najpierw na najniższym poziomie, czyli na kostkach. Później podnosimy gumę na kolana, uda, pas, paszki, a mistrzowie skaczą nawet przez gumę zaczepioną na szyi. Wracając ponownie do gry, zawodnik zaczyna skoki od poziomu, na którym skończył. Skacze się od jedynek do piątek, starsze dzieci skaczą nawet do dziesiątek oraz „męczko”, czyli wszystkie skoki od jedynek do dziesiątek naraz!
Jedynki – przeskakujemy obie gumy jednocześnie obunóż, skacząc z jednej strony na drugą.
Dwójki – wykonujemy dwa skoki obunóż, jeden do środka gumy i drugi na zewnątrz.
Trójki – raz: wskakujemy, mając jedną gumę między nogami; dwa: przeskakujemy w taki sam sposób na drugą gumę; trzy: wyskakujemy poza gumę.
Czwórki – raz: stawiamy jedną stopę na jednej gumie, drugą na drugiej; dwa: podskokiem zmieniamy nogę prawą na lewą; trzy: jeszcze raz zmieniamy nogi i cztery: wyskakujemy z gumy.
Piątki –raz: wskakujemy, mając jedną gumę między nogami; dwa: przeskakujemy w taki sam sposób na drugą gumę; trzy i cztery – tak jak raz i dwa; pięć: wyskakujemy poza gumę.

Oczywiście poszczególne kroki można zmieniać w zależności od Waszych umiejętności i pomysłowości. Skoki warto tworzyć nawet do dziesiątek.
Chłopcy mogą powiedzieć, że to gra dla dziewczyn, bo rzeczywiście częściej grają w nią dziewczynki. Jednak w mojej klasie najlepiej w gumę skakali właśnie chłopcy.
Oderwijcie się więc czasami od komputera i skaczcie do góry jak kangury!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Święto Niepodległości - HALINA SZAL

– Czy będzie nas pani odpytywać z wierszyka? – zapytała na początku lekcji Dominika, która chętnie uczyła się tekstów na pamięć.
– Pamiętam o wierszu – odpowiedziała wychowawczyni, siadając przy biurku. – Jednak najpierw porozmawiamy o zbliżającym się Święcie Niepodległości, które przypada 11 listopada. Z tej okazji wszyscy mają dzień wolny.
– Nawet supermarkety będą nieczynne – wtrącił Kostek.
– Właśnie – zgodziła się pani i mówiła dalej. – Chodzi o to, aby każdy mógł ten dzień uczcić, tak jak chce. Pójść na koncert, występ zespołu tanecznego czy na imprezę sportową… Może już wiecie, jak wasze rodziny będą świętować ten radosny dzień?
– Mój tata zawsze zawiesza flagę na balkonie – pochwalił się Przemek. – I zabiera nas do wesołego miasteczka. A wujek bierze udział w rajdzie samochodowym.
– My całą rodziną – odezwała się Beata – wybierzemy się na rynek i razem z innymi będziemy śpiewać pieśni patriotyczne.
– My z dziadkiem co roku składamy wiązankę kwiatów przed pomnikiem Piłsudskiego – wtrącił Daniel.
– Ale co to znaczy niepodległość, proszę pani – zainteresował się Bartek, który lubił wszystko dokładnie wiedzieć. – Dlaczego tak ją świętujemy?
– Niepodległość – odparła wychowawczyni – to wolność. Państwo, które może samo decydować o swoich sprawach, jest niepodległe. Jeśli decydują o nim inne państwa, takie państwo nie jest niepodległe. My dziś cieszymy się niepodległością, ale nasi przodkowie musieli o nią walczyć z bronią w ręku. Polska przez 123 lata nie była wolna. Znajdowała się pod zaborami sąsiednich państw. Polacy na własnej ziemi nie mieli nic do powiedzenia, nie czuli się jak u siebie. Na przykład nie wolno im było uczyć się historii Polski i własnego języka w szkole. Zaborcy chcieli, aby Polacy zapomnieli, że są Polakami. Dopiero po I wojnie światowej, w roku 1918, odzyskaliśmy niepodległość. Zanim to nastąpiło, zginęło wielu Polaków. W bitwach albo zesłanych na Sybir, gdzie cierpieli głód i ciężko pracowali. Licznym odebrano majątki. Wszyscy oni walczyli o niepodległość.
– Oni byli patriotami – wtrąciła Agnieszka. – Jak mój pradziadek, który walczył pod Monte Cassino. Babcia mi opowiadała…
– Takim bohaterom stawia się pomniki, prawda? Jak Kościuszce – wtrącił Irek.
– I zapala znicze na cmentarzu w Święto Zmarłych – dodała Iza.
– To piękna tradycja – powiedziała pani. – Pamięć o tych, którym zawdzięczamy wolność. Którzy oddali życie za kraj.
– Dziś już nie potrzeba patriotów, proszę pani – zauważył Ziomek.
– W naszych czasach także można być patriotą – wyjaśniła wychowawczyni. –Patriotą jest ten, kto uczciwie pracuje. Dzięki takim ludziom nasz kraj staje się bogatszy. Także ten, kto dba o przyrodę. Nie zatruwa rzek, jezior i lasów, ponieważ zależy mu, aby Polska była piękna i zadbana. Nawet wy, w szkole, możecie wykazać się patriotyczną postawą.
– My? – zdziwiła się Róża. – Ale jak?
– Ano tak – uśmiechnęła się pani – że poważnie będziecie traktować swoje szkolne obowiązki.
– Ten, kto ściąga, nie jest patriotą! – zawołał Krzyś.
– Bardzo słuszna uwaga – pani pokiwała głową z aprobatą. – Taki uczeń dba tylko o stopień, a nie o rzeczywistą wiedzę. Jego zachowanie nie służy innym. Przecież nikt nie chce, aby go leczył niedouczony lekarz, budował domy zły budowniczy czy naprawiał przewody elektryk, który słabo zna się na swojej pracy. A sumienności najlepiej uczyć się od dziecka.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Listopad - ANNA PASZKIEWICZ

Choć to jeszcze nie jest zima,
już powiało chłodem,
już szron okrył nagie drzewa,
strumyk skrył pod lodem.
Wokół szaro i ponuro,
odleciały ptaki,
dzień się budzi z wielkim trudem
– smutny, byle jaki.
Każdy kuli się przed zimnem
i do domu człapie
na gorący kubek mleka
na ciepłej kanapie.
Każdy skarży się na deszcze,
na jesienną pluchę,
na dzień krótszy i ciemniejszy,
śnieżną zawieruchę.
A ja lubię ten listopad,
chociaż w błocie brodzę,
bo w różowych okularach
całą jesień chodzę.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Na opak - ANNA PASZKIEWICZ

Wszystko zaczęło się zupełnie zwyczajnie: od budzika, który głośnym terkotaniem obwieścił szóstą trzydzieści rano i którego – o dziwo – nikt nie wyłączył. Po kilku minutach uporczywego dzwonienia Jacek nie miał innego wyjścia, jak wystawić spod kołdry głowę i poczłapać do sypialni rodziców.
Zapytacie zapewne: kim był Jacek? Hm... Gdybyście spróbowali opisać go w kilku słowach, stwierdzilibyście, że całkiem zwyczajnym chłopcem. Bo czy jest coś nietypowego w jasnych, krótko przystrzyżonych włosach lub nieco zadartym i piegowatym nosie? Albo w fakcie, że chodził już do szkoły, lubił grać w piłkę i czasami bawił się żołnierzykami?
Ależ skąd! Tymczasem – nic bardziej mylnego. Jacek tylko wyglądał jak zwykły chłopiec, ale bynajmniej tak się nie zachowywał. Dlaczego? Otóż, kochani, Jacek był marudą. Nie jakąś tam zwyczajną marudą, której nie chce się odrabiać lekcji, bo akurat świetnie się bawi albo posprzątać pokoju, bo boli ją głowa. Gdyby tak było, rodzicom Jacka świat wydawałby się o wiele bardziej kolorowy. Niestety, jemu nigdy nic się nie podobało i wiecznie był z czegoś niezadowolony. A to mama nałożyła mu za dużą porcję spaghetti, a to wolał włożyć zupełnie inne spodnie, a to znów było mu za gorąco, za zimno, za smutno, za wesoło... Jednym słowem, ciągle się dąsał, czym uprzykrzał życie swoim nad wyraz cierpliwym rodzicom. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia wszystko stanęło na głowie...
Wróćmy jednak do naszego dzwoniącego budzika. Gdy tylko Jacek przekroczył próg sypialni rodziców, jego oczom ukazał się niezwykły i niecodzienny widok: mama spała! Zakopana w pościeli chrapała w najlepsze, w niczym nie ustępując tacie. Co gorsza, nic nie wskazywało na to, by zamierzała wstać. Na oczach zdumionego Jacka pacnęła budzik i otuliła się szczelniej, by dogonić przerwany sen. A przecież o tej porze już dawno powinna być w kuchni i przygotowywać śniadanie! I mieć za sobą co najmniej dwie próby obudzenia syna! Tymczasem wciąż była w łóżku, mimo że budzik wyraźnie wskazywał, że jak tak dalej pójdzie, to Jacek spóźni się do szkoły.
– Maaaaaaaaamoooo!!! – zawołał zatem chłopiec, a kiedy krzyki okazały się nieskuteczne, szturchnął rodziców i ze złością ściągnął z nich kołdrę. Niestety, zamiast: „och, przepraszam syneczku, ale chyba zaspałam”, usłyszał tylko:
– Jeszcze pięć minut, dobrze?
Po czym mama – ta sama mama, która zrywała się z łóżka przy pierwszym dzwonku budzika i pędziła nastawić mleko na ulubione kakao synka – jak gdyby nigdy nic ponownie zapadła w sen.
Tego było już za wiele. Zdenerwowany Jacek wskoczył na kanapę, po czym zaczął po niej skakać i krzyczeć tak głośno, że wreszcie zmusił rodziców do otwarcia oczu.
„No, nareszcie!” – pomyślał, lecz ku jego zdziwieniu mama zamiast wstać i w pośpiechu nadrobić stracony czas, nadal leżała i wpatrywała się w niego z mieszaniną zdziwienia i złości. W końcu jednak usiadła i zapytała:
– A moje ubranie? Chcę się ubrać tutaj, w łóżku. Tam będzie mi niewygodnie – dodała, wskazując na krzesło, na którym leżała starannie wyprasowana bluzka i spódnica. Od kiedy Jacek sięgał pamięcią, mama zawsze wcześniej szykowała rzeczy na następny dzień, by rano nie tracić czasu na prasowanie. To, że i tak potem zwykle musiała wyciągać żelazko, bo Jacek akurat wolał inną koszulkę, to już zupełnie inna kwestia.
Chłopiec był tak zaskoczony jej zachowaniem, że w mgnieniu oka podał ubranie, choć nigdy dotąd nie zrobił niczego bez marudzenia, bez choćby jednego jęku na temat zmęczenia, zaspania czy innej z tysiąca swoich wymówek. Może dlatego mama uśmiechnęła się do niego i przez krótką chwilę wydawało się, że wszystko jest tak, jak dawniej.
Jednak miły nastrój szybko prysł, bo mama spojrzała na bluzkę i zawołała z oburzeniem:
– Mowy nie ma! Nie włożę jej, bo pije mnie w szyję! Przynieś inną. Najlepiej tę zieloną. Bo się nie gniecie.
– Dlaczego ja? – zapytał cichutko Jacek, ale jeden rzut oka na minę mamy wystarczył, by spełnił jej żądanie. Po drodze uszczypnął się dla pewności w ramię z nadzieją, że to wszystko jest tylko złym snem, z którego za chwilę się obudzi. Niestety, nie poskutkowało. Mama nadal siedziała naburmuszona, a kiedy chłopiec przyniósł jej bluzkę, zamknęła się w łazience.
Z tatą wcale nie poszło lepiej. Co prawda ubrał się bez marudzenia, ale przy ścieleniu łóżka przez cały czas narzekał i ruszał się tak ślamazarnie, że Jacek musiał mu pomóc. Inaczej tkwiliby w sypialni jeszcze przez godzinę albo dłużej. Gdy w końcu ubrani, uczesani i umyci rodzice trafili do kuchni, chłopiec miał wrażenie, że minęły całe wieki. Ponieważ sam wciąż miał na sobie tylko pidżamę, pognał do swojego pokoju, gdzie – chyba po raz pierwszy w życiu – włożył wszystko, co wieczorem przygotowała mu mama. I w dodatku w niecałe pięć minut!
Kiedy wrócił do kuchni, zastał rodziców przy stole, na którym nie stało nic oprócz koszyka z chlebem, maselniczki i dwóch kubków z kawą, czekających aż czajnik oznajmi gwizdaniem właściwą temperaturę wody.
„A gdzie moje kakao?” – miał właśnie zapytać Jacek, ale zanim zdążył otworzyć usta, usłyszał:
– Nie ma truskawkowego dżemu!
Po czym dwie pary rodzicielskich oczu popatrzyły na niego z wyrzutem.
Faktycznie. Jacek przypomniał sobie, że dżem skończył się wczoraj. Tuż po tym, jak odmówił zjedzenia kanapek z pasztetem, bo na kolacje chciał tylko takich z dżemem. Zmęczona mama w końcu ustąpiła, wyskrobawszy resztki ze słoiczka.
– Możemy przecież zjeść... – zaczął niepewnie Jacek i zajrzał do lodówki. Mama jak zawsze stanęła na wysokości zadania, więc mieli z czego wybierać. Nie oglądając się na rodziców, chłopiec zaczął układać na stole przeróżne produkty: jajka, sery, wędliny, warzywa... Co jakiś czas zerkał na mamę, sprawdzając, czy coś jej przypadnie do gustu. Tata był zajęty lepieniem kulek z chleba i moczeniem ich w majonezie. Ponieważ od razu je zjadał, chłopiec uznał, że przynajmniej jego śniadaniem nie muszą się przejmować.
Ale co z mamą? Dlaczego nie podniosła się z miejsca, by wyłączyć gwiżdżący czajnik? I czemu zachowywała się jeszcze dziwniej od taty? Zamiast zabrać się za robienie kanapek i przygotować Jackowi śniadanie, naburmuszona dziobała widelcem kawałek żółtego sera, który leżał najbliżej jej talerza. W końcu wzruszyła ramionami i zupełnie niespodziewanie powiedziała:
– Mogę ewentualnie zjeść parówki. Ale bez skórki. I wyłącznie na ciepło.
Teraz to naprawdę przesadziła! Jacek miał ogromną ochotę powiedzieć jej, że skoro tak, to niech je sobie sama zagrzeje. Ale nie wiedzieć czemu coś go powstrzymało. Może wspomnienie, że nie dalej jak wczoraj sam oskubywał parówki ze skórki, przez co mama spóźniła się na autobus, bo śniadanie trwało strasznie długo?... Gdzieś w środku zrobiło mu się jakoś tak nieswojo, a nawet trochę smutno. Dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy w złości stłukł ulubiony kubek mamy. I to specjalnie! Bo kazała mu odrabiać lekcje, a on wolał wyjść na podwórko. Pamiętał, że później bardzo tego żałował, chociaż mama nigdy nie dowiedziała się, że to jego sprawka. A kiedy wieczorem przyszła ucałować go na dobranoc, to nie mógł myśleć o niczym innym. Wtedy też miał ochotę zapaść się pod ziemię – dokładnie tak, jak teraz.
Mali chłopcy nie mogą jednak tak po prostu zniknąć. Dlatego też Jacek, zamiast zdenerwować się na mamę, nastawił wodę na parówki i wyłączył gaz pod gwiżdżącym czajnikiem, bo rodzice zachowywali się tak, jakby go w ogóle nie słyszeli. Potem – ostrożnie, by się nie oparzyć – zalał rodzicom kawę, a sobie herbatę, bo przecież nie mógł zajmować się nimi i jednocześnie pilnować mleka na swoje kakao. Nałożył wszystkim ciepłe parówki i zrobił kilka kanapek, z których dwie zapakował do swojego śniadaniowego pudełka. Może nie były to najbardziej udane kanapki pod słońcem, ale nadawały się do jedzenia. A potem, niespodziewanie, doznał olśnienia.
„No tak...” – pomyślał. – „Postanowili zrobić mi na złość! Specjalnie grymaszą, żeby mi dokuczyć. Na pewno wszystko sobie zaplanowali. Wzięli urlop, a ja się przez nich spóźnię do szkoły. Ale jeszcze zobaczymy, kto kogo przechytrzy! Jeszcze im pokażę!”.
Ale... nie pokazał. Bo rodzice nagle wstali i jak na umówione hasło zaczęli zbierać się do pracy. Co prawda wstawili brudne talerze do zlewu, a część produktów spożywczych – do lodówki, ale na Jacka nie zwracali uwagi. Nikt nie zawołał: „pośpiesz się!” albo „czy mógłbyś wreszcie umyć zęby?!”. Nikt nie upewnił się, czy spakował do szkoły wszystkie zeszyty i książki albo czy wreszcie założył buty. Wyglądało na to, że rodzice zamierzają wyjść bez niego, nie upewniwszy się wcześniej, czy w ogóle pójdzie do szkoły. A przecież musiał iść, bo dzisiaj pani miała ogłosić wyniki konkursu na najlepszy model rakiety kosmicznej! Tego Jacek za nic nie mógł przegapić. Zanim mama zdążyła zapiąć ostatni guzik kurtki, chłopiec czekał już ubrany w przedpokoju.
A potem było jakby całkiem normalnie. Tata odjechał samochodem, a mama odprowadziła Jacka pod szkołę, bo i tak miała po drodze, po czym poszła na przystanek autobusowy. W szkole, na szczęście, też nic się nie zmieniło. Może z wyjątkiem nagrody za zajęcie pierwszego miejsca, która przypadła Jackowi. Koledzy jak zwykle wygłupiali się, przekrzykiwali na przerwach i nieznośnie hałasowali na stołówce, zamieniając szkolny obiad w totalną katastrofę. Tylko z Jackiem było coś nie tak. Pochłonięty rozmyślaniami nad dziwnym przebiegiem poranka nawet nie zauważył, że zjadł całe drugie danie. Chociaż na obiad był szpinak, którego nie lubił. A pani nie musiała go poganiać, by wreszcie skończył temperować ołówek i zajął się rozwiązywaniem zadania. Kiedy lekcje wreszcie się skończyły, chłopiec powlókł się smętnie do domu, nie wiedząc zupełnie, czego się spodziewać. Tam miała czekać babcia, która zapowiedziała swoją wizytę dzień wcześniej i której mama pożyczyła swoje klucze.
Tak jak można się było tego spodziewać, z babcią wcale nie poszło lepiej. Już od progu zamiast szerokiego uśmiechu i: „chyba znowu urosłeś”, chłopca przywitała nadąsana mina starszej pani.
– No, nareszcie. Dlaczego tak późno? Czekam i czekam od pół godziny. Przecież wiedziałeś, że przyjdę, więc powinieneś się pośpieszyć. Miałam cię dzisiaj ostrzyc, pamiętasz?
To prawda. Jackowi już od dawna potrzebne było strzyżenie, a babcia najlepiej się do tego nadawała. Kiedyś pracowała jako fryzjerka, więc wszyscy w rodzinie chętnie korzystali z jej umiejętności. Zwłaszcza że opowiadała przy tym mnóstwo ciekawych historii.
W dodatku tak zabawnie, że Jacek co chwilę wybuchał śmiechem, co tylko czasami odrobinę przeszkadzało jej w pracy. Dzięki babci zwykle dość szybko zapominał o tym, że jest mu niewygodnie, że właśnie zachciało mu się pić albo że przeszkadzają mu wpadające za koszulkę włosy. Dziś jednak wyglądało na to, że żadnych opowiastek nie będzie.
– Pośpiesz się, pośpiesz. Wszystko już przygotowałam – oznajmiła babcia, otwierając drzwi od łazienki. Kiedy Jacek usiadł na stołku, ochoczo zabrała się do pracy. Nie minęło jednak dziesięć minut, gdy nagle przerwała i oświadczyła:
– Tymi nożyczkami obcinać nie będę. Stępiły się. Musimy poczekać na tatę, żeby je naostrzył.
To mówiąc, wyszła z łazienki, zostawiając Jacka w całkowitym osłupieniu. Zaskoczony chłopiec wpatrywał się w swoje odbicie i krótko przycięty placek na czubku głowy, który wyglądał tak, jakby ktoś odbił mu na niej idealnie okrągłą pieczątkę. Nigdy dotąd babcia nie porzuciła strzyżenia tak nieoczekiwanie. Należała do osób, które poradzą sobie w każdej sytuacji. A nożyczki na pewno były ostre! Jacek sam widział, jak tata ostrzył je kilka dni temu.
– Nie możesz mnie tak zostawić! Zobacz jak wyglądam! – zawołał i wybiegł z łazienki. Znalazł babcię w dużym pokoju. Czytała gazetę i absolutnie nie wyglądała na kogoś, kto zaraz wstanie i rzuci się włosom wnuczka na ratunek.
– Napiłabym się herbaty – oznajmiła niespodziewanie, po czym wróciła do lektury, dając Jackowi do zrozumienia, że to on powinien się tym zająć. Chłopiec jednak ani myślał cokolwiek jej przynosić. Wrócił do łazienki, złapał za nożyczki i ze złością sam zaczął obcinać sobie włosy. Jak się zapewne domyślacie, efekt był opłakany, co jeszcze bardziej go rozzłościło. Miał już serdecznie dosyć strzyżenia, niezadowolonej babci i marudzących rano rodziców. Jak na jednego chłopca było tego stanowczo za wiele. Zrobił zatem to, co chyba każdy zrobiłby na jego miejscu – tupnął nogą, a potem się rozpłakał.
Babcia najwyraźniej nie usłyszała, bo zamiast przybiec i pocieszyć wnuczka, nadal siedziała zatopiona w lekturze jakiegoś artykułu. Co prawda po kilku minutach chłopiec zdołał się trochę uspokoić, ale jego nowa fryzura nie wyglądała przez to ani odrobinę lepiej. Usiadł więc na podłodze i, pochlipując cichutko, rozmyślał.
Nawet nie zauważył, kiedy zasnął. Obudziło go przejmujące uczucie chłodu i chrobotanie obracanego w zamku klucza. To mama wróciła z pracy. Lecz zamiast zdziwić się, gdzie podziewa się jej ukochany synek, przywitała się z babcią, a potem obie zniknęły w kuchni, z ożywieniem o czymś rozmawiając.
Nie było innej rady niż w końcu opuścić łazienkę i pokazać się obu paniom. „Teraz babcia na pewno dokończy strzyżenie, bo przecież mama nie pozwoli, żebym tak wyglądał” –pomyślał Jacek, wkraczając do kuchni. Poza tym zrobił się głodny i nabrał ochoty na podwieczorek. Jeszcze wczoraj domagałby się budyniu czekoladowego albo akurat tych owoców, których nie było w domu. Dziś jednak był gotów zadowolić się choćby zwyczajnym jabłkiem lub kanapką. Na marudzenie zwyczajnie brakowało mu siły.
– O, tutaj jesteś! – zauważa mama, po czym dokładnie obejrzała jego nową „fryzurę”. – Całkiem ładnie, chociaż może trochę zbyt nowocześnie. Wolałam poprzednią wersję – oświadczyła babci, która przytaknęła, w ogóle nie patrząc na wnuka. Obiecała tylko, że dokończy kiedy indziej, bo jest już późno, a ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Potem ku przerażeniu chłopca pożegnała się i wyszła jak gdyby nigdy nic, zostawiając włosy Jacka na pastwę losu.
Tymczasem mama postawiła na stole swój obiad i słodkie ciasteczka, po czym zabrała się do jedzenia. Chłopiec niepewnie sięgnął po jedno z łakoci, ale ponieważ mama nic nie powiedziała, z lubością zatopił zęby w pysznej czekoladzie. Chciał, jak zawsze, opowiedzieć o szkole i o tym co wydarzyło się od czasu, gdy wyszli z domu. Chociaż jego projekt rakiety zwyciężył, to przecież pani o wiele dłużej chwaliła projekty kolegów. I nie pozwoliła uczniom zostawać w klasie podczas przerw, tylko wyganiała ich na korytarz, gdzie było strasznie głośno. O mały włos i chłopiec znów byłby tym samym niezadowolonym Jackiem, który potrafił mówić tylko o niemiłych rzeczach, jakby te dobre w ogóle nie miały miejsca. Zanim jednak otworzył usta, by choć odrobinę ponarzekać, mama oznajmiła:
– Miałam okropny dzień. Nie dość, że musiałam stać w autobusie i nie mogłam poczytać, to wszyscy w biurze uparli się, by dzwonić akurat wtedy, gdy potrzebowałam się skupić. W ogóle nie mogłam się skoncentrować. Z tego wszystkiego potwornie rozbolała mnie głowa. A w sklepie była strasznie długa kolejka i na dodatek skończyły się razowe bułeczki. Dobrze, że jutro jest sobota i nie muszę iść do tej okropnej pracy. Chyba nie dałabym rady.
Jacka zamurowało. Przecież mama uwielbiała swoją pracę! Nawet jeśli miała jej wyjątkowo dużo, to nigdy się nie skarżyła. Należała do osób, które patrzą na świat przez różowe okulary i potrafią dostrzec dobre strony nawet tam, gdzie z pozoru wszystko wydaje się beznadziejne. Tymczasem sama wyglądała teraz tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Na wszelki wypadek chłopiec podsunął jej ciasteczka, bo przecież wszyscy wiedzą, że nic nie poprawia humoru tak, jak odrobina czekolady.
Na szczęście po kilku minutach wrócił tata i mama zajęła się podgrzewaniem mu obiadu, zapominając o złym humorze. Ale tylko na chwilę, bo tata też miał ciężki dzień, o czym nie omieszkał wszystkim opowiedzieć. Po kilku minutach rodzice wręcz prześcigali się w narzekaniu na korki, kolegów z pracy, pogodę, parkujących wszędzie sąsiadów, a nawet – na windę. Jackowi odechciało się ich słuchać, więc uciekł do swojego pokoju, by tam doczekać do kolacji. Z nudów postanowił odrobić lekcje, co – jak stwierdził – nie było takim złym pomysłem. Czas upłynie mu dużo szybciej i potem nie będzie musiał myśleć o szkole aż do poniedziałku. Wyciągnął więc zeszyty i książki, po czym zabrał się do pracy.
I tak zastała go mama, która przyszła oznajmić, że idzie się wcześniej położyć. Tata też, bo i jego rozbolała głowa. Zostawili dla Jacka kanapki na kolację i po pół godzinie byli już w łóżku, chociaż zegar wskazywał dopiero pięć po ósmej. Po kilku minutach zgasili światło i tylko odgłosy telewizora świadczyły o tym, że chyba jeszcze nie śpią.
Kolacja jedzona w samotności i ciszy w ogóle Jackowi nie smakowała. W dodatku nie miał się komu poskarżyć. Rodzice ani myśleli wystawić z sypialni choćby czubek nosa. A przecież był piątek – ulubiony dzień chłopca, kiedy to nikt nie zaganiał go wcześniej do łóżka, by zdążył się wyspać. Zwykle spędzali wieczory razem na rozmowach lub wspólnej zabawie. Jacek zatęsknił za zwyczajnym dniem, gdy mógł grać z rodzicami w bierki albo którąś z gier planszowych. Dziś na pewno nie grymasiłby, że chce poruszać innym pionkiem albo że wciąż przegrywa. Nie rzuciłby kostką o ścianę tylko dlatego, że uparcie nie wskazuje upragnionej liczby oczek. I za nic w świecie nie obraziłby się na mamę, która potrafiła wyciągnąć każdą z bierek – nawet tę z samego spodu.
Z nosem spuszonym na kwintę chłopiec pomaszerował do łazienki, by przygotować się do spania. Bo cóż innego miałby robić? Rodzice chyba wciąż nie spali, ale najwyraźniej nie mieli ochoty na jego towarzystwo. Gra w pojedynkę też nie miała żadnego sensu. Jak cały ten dziwaczny dzień, w którym wszystko było na opak. Myjąc zęby, Jacek spojrzał w lustro i zobaczył coś, na co nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi. Z lustra zerkał na niego skrzywiony i niezadowolony chłopiec, w którego oczach nie było ani odrobiny radości. Ten sam chłopiec, który codziennie wymyślał tysiące powodów do narzekania i grymaszenia. W dodatku jego głowa przypominała krzywo ostrzyżony trawnik ze sterczącymi tu i ówdzie kępkami włosów. Nie wiem, czy sprawiła to oryginalna fryzura, czy może coś się Jackowi przypomniało, ale niespodziewanie uśmiechnął się, a jego odbicie natychmiast odpowiedziało mu tym samym.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Gdzieś tam, głęboko w środku, Jacek poczuł delikatne łaskotanie i ciepło, które błyskawicznie rozlało się po całym ciele. Im mocniej łaskotało, tym szerzej się uśmiechał i tym bardziej bawił go jego własny wygląd. W końcu, nie mogąc się dłużej powstrzymać, chłopiec wybuchnął głośnym śmiechem, a cały świat nagle wydał mu się o wiele bardziej kolorowy.
Już nie gniewał się na mamę, że tak dziwnie się zachowywała ani na babcię, że tak nagle straciła cierpliwość. Nie zważając na to, czy kogoś obudzi, podreptał do sypialni rodziców. Nie spali. Zaskoczeni wpatrywali się w synka, który bynajmniej nie przyszedł po to, by znów się na coś uskarżać. Nic więc dziwnego, że żadne z nich nie zaprotestowało, gdy wgramolił się do ich łóżka, a potem mocno przytulił do obojga.
– Przepraszam – wyszeptał cichutko, a mama objęła go i pogłaskała po nastroszonej głowie.
– Jutro zrobimy z tym porządek – obiecała, uśmiechając się ciepło. Ale tego Jacek już nie słyszał. Zasnął zmęczony tym dziwnym dniem na opak.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Zagadki

Kto pierwszy odgadnie, co się w morzu chowa na dnie?

Morskie stwory
1. Polują na nas harpunnicy,
bo chcą tran i fiszbiny
i choć są bardzo dzicy,
my się ich nie boimy.

2. Skoki, salta, piruety -
nasze wodne to balety,
a kiedy nie figlujemy
to rozbitków ratujemy.

3. Pływająca galareta -
tak na mnie wołają,
samoobrona , to moja zaleta,
poparzeni natręci szybko zmykają.

4. Pływam sobie w oceanie,
zawsze mam coś na śniadanie,
bo na pewno w którąś z macek
bez problemu coś się złapie.

5. Ludojadem zowią mnie,
bo mam zębów ostrych pełen pysk
więc uciekaj, dobrze radzę,
kiedy ich zobaczysz błysk.

6. Po dnie morskim mozolnie wędruję,
czasem piasek mnie przy tym zasypuje.
Jestem do tych na niebie podobna,
stąd moja nazwa do zapamiętania wygodna.

7. W swoim pancerzu raźno maszeruje
szczypcami do rytmu przy tym postukuje.
Gdy znudzą mnie już morskie fale,
na plaży wyleguje się zuchwale.

8. Z daleka wyglądam jak krzew skamieniały,
jednak pełno we mnie życia w przeciwieństwie do skały.
Tworzę wielkie rafy, gdzie ryby mieszkają,
a także inne stworzenia mnie chętnie odwiedzają.

9. Do głazów podwodnych przyrastamy muszlami
i choć jesteśmy małymi stworzeniami,
to na całym świecie wszyscy nas znają,
bo na najelegantszych przyjęciach zawsze nas podają.

Krzyżówka
Oto sześć sześcioliterowych haseł. Rozwiązanie każdego z nich zapisz w oddzielnej linii, dokładnie jedno pod drugim. Wyraz będący rozwiązaniem pierwszego hasła jest taki sam, jak wyraz utworzony z pierwszych liter wszystkich haseł czytanych od góry do dołu.
1. Burza na morzu
2. Burza śnieżna
3. Bardzo silny tropikalny wiatr
4. Większe od mórz
5. Dzieli Ziemię na półkule: północną i południową
6. Drapieżna morska ryba o ostrych zębach

Dwuznaczności
1. Alarmowa albo piękność z morskich głębin
2. Morska albo radiowa
3. Morski i oceaniczny albo elektryczny
4. Na statku (podtrzymuje żagle) albo w namiocie
5. Do nurkowania albo na bal przebierańców

zaznacz i zamknij wróć do góry



Uśmiechnij się!

Babcia pyta wnuczka:
- Który prezent urodzinowy najbardziej cię ucieszył?
- Trąbka.
- Dlaczego trąbka?
- Bo za każdym razem, kiedy na niej gram, tata daje mi pięć złotych, żebym tego nie robił.

***
- Dlaczego lwy jedzą surowe mięso?
- Bo się jeszcze nie nauczyły gotować.

***
- Czy na koloniach codziennie zmienialiście skarpetki? - pyta mama.
- Tak! - odpowiadają dzieci. - Kiedy Jasiek zakładał skarpetki Marysi, Kuba zakładał skarpetki Jaśka, a Marysia Kuby.

***
- Dobrze jeździsz na rowerze?
- Jak błyskawica!
- Tak szybko?
- Nie, tak zygzakiem.

***
- Jakie ma pan ładne zęby!
- To po mamie.
- I pasowały?

***
- Lubię chodzić do szkoły.
- Ja też.
- Wracać ze szkoły też lubię. Tylko to pośrodku jakoś mi nie pasuje


Przychodzi niedźwiedź do lekarza:
- Panie doktorze, bardzo boli mnie brzuch.
- A co pan jadł?
- Puszkę śledzi.
- Może były nieświeże?
- Nie wiem, nie otwierałem puszki…

***
- Jak nazywa się znany japoński piłkarz?
- Kiwa Jako Tako.

***
- Co to jest: białe i skacze po telewizorze?
- Konik polny w koszuli nocnej.

***
- Co to jest: ma główkę, ale nie myśli?
- Czosnek.

***
Na posterunku policji dzwoni telefon:
- Ratunku! Do domu włamał się kot!
- Ale kot w domu to nie powód, żeby dzwonić na policję. A w ogóle kto mówi?
- Papuga!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Rozwiązania zagadek z nr. 10:

Zagadki: 1. lew, 2. tygrys, 3. gepard, 4. pantera, 5. puma, 6. ryś, 7. żbik.
Ukryte słowo: 1. łaskotki, 2. koturn, 3. kotwica, 4. dyskoteka, 5. błyskotka, 6. warkot, 7. Szkot, 8. terakota, 9. kotlina, 10. trykot.
Koci język: 1. kocie łby, 2. kocia muzyka, 3. zabawa w kotka i myszkę, 4. jak pies z kotem, 5. drzeć koty, 6. kot w worku, 7. kocia zwinność, 8. spadać na cztery łapy, 9. wykręcać kota ogonem, 10. pierwsze koty za płoty.

zaznacz i zamknij wróć do góry

Wersja offline wygenerowana automatycznie.
Copyright © 2013 Promyczek - miesięcznik dla dzieci młodszych. Wszelkie prawa zastrzeżone.